Poniedziałek, 07 października 2024
Imieniny: Mirella, Marek, Sergiusz
pochmurno
11℃
A+
Tłumacz Google

Wyprawa na Ślężę, czyli tego nie będziecie żałować

Najlepiej wyruszyć z Wrocławia dosyć wcześnie, aby pod wieczór być już w Sobótce. Jeśli wyprawa nasza jest spontaniczna i wcześniej nie umówiliśmy noclegu, podróżny „nie ma co liczyć na jakieś szczególne przyjęcie”. Może się okazać, że właściciel gospody zaproponuje nam na noc wspólną izbę z rozkładanymi łóżkami lub siennikami, nie bacząc na to, kto z kim będzie musiał dzielić łoże. W Sobótce trzeba zadbać jeszcze o przewodnika, a jeśli towarzystwo jest większe, również o tragarza prowiantu i cieplejszych okryć, bo (choć wyprawy odbywa się w lecie) na szczycie góry możemy odczuwać silne powiewy ostrego powietrza.

Takie dobre wskazówki na pewno otrzymalibyśmy przed zdobyciem Ślęży… dwieście lat temu. Na świętą górę wyprawiano się z Wrocławia takim środkiem komunikacji, na jaki kogoś było stać: powozem, konno, a studenci zazwyczaj pieszo (połączenie kolejowe z Sobótką uruchomione zostało dopiero w 1885 roku, wcześniej, od 1843 roku, koleją można było dojechać do Mietkowa, a potem już bryczką do Sobótki).

Najpopularniejsze pod koniec XVIII i na początku XIX wieku było wejście nocne na Ślężę, aby stanąć na szczycie tuż przed wschodem słońca. Nie można było więc liczyć na długi sen, bo o godzinie pierwszej w nocy następowała pobudka, a pół godziny później wymarsz z Sobótki. Droga trudną nie była, ale u podnóża góry wchodziło się pomiędzy drzewa, gdzie turyści zostawali „otoczeni podwójną nocą czarnego lasu”. Latarnie przewodników (zwykle dwóch lub trzech) ledwo przedzierały się przez ciemność.

Po około dwóch godzinach marszu docierało się na szczyt, a tutaj czekał na zdobywców spektakl przygotowany przez przyrodę. Można było zobaczyć, jak „poranek wykluwa się”, a cały świat otulony jest w „brzask poranka”. Po sześćdziesięciu kamiennych schodach turyści wspinali się do kościoła, który stał na szczycie, aby z podcieni podziwiać rozległe widoki na uprawne pola, miasta i wioski, a na horyzoncie ukazywały się im górskie pasma z królową Sudetów – Śnieżką. To robiło na podróżnych wrażenie! Lewald, jeden z podróżników, przyszłym zdobywcom gór daje receptę na „swego rodzaju przyjemności” przy podziwianiu widoków. „Proszę się pochylić i spoglądać na okolice przez swoje własne nogi, ten optyczny chwyt artystyczny zwiększa rozkosz tego, co się obserwuje”.

Oczywiście można było zajrzeć do wnętrza niewielkiej świątyni, gdzie wisiał portret Piotra Włosta, średniowiecznego możnowładcy, który w XII wieku sprowadził z Francji kanoników regularnych i osadził mnichów w Masywie Ślęży.

Po doznaniach duchowych należało wzmocnić ciało. W fundamentach kościoła znajdowały się dwie wnęki, gdzie można było rozpalić ogień nawet w czasie niepogody. Z prowiantu, który wniesiono na górę, przewodnicy przygotowywali śniadanie. Była i gorąca kawa, i gotowane jajka. Dla wielbicieli słodkości może znalazł się też słynny sobótczański miodownik. Obowiązkiem niemal każdego zdobywcy było zostawienie po sobie „pamiątki” dla przyszłych pokoleń. Wdrapywano się więc na dach kościoła, aby wyryć w kamieniu swoje imię, nazwisko, datę, czasem jakiś wierszyk. A że wszystko odbywało się w atmosferze zabawy, to ta kamienna poezja, jak stwierdził poeta Gottlieb Bürde po przeczytaniu spontanicznej twórczości nawet, „nie zasługuje na trud spisania”.

Po zaspokojeniu pragnienia wodą z górskiego strumienia na szczycie Ślęży można było ruszać w drogę powrotną. Aby zejście się nie nużyło, przewodnicy pokazywali Pumperfleckel – gdy tupnęło się w tym miejscu lub uderzyło laską o skałę, z wnętrza góry wydobywał się głuchy dźwięk jakby z piwnicy. Mijało się też kamiennego niedźwiedzia i pannę z rybą, ale bez głowy, z którą związana była znana miejscowa legenda, a w niższej partii piętnaście słabych malarsko obrazów na desce przybitych do drzew, z przedstawieniem scen od Zwiastowania do śmierci Chrystusa.

Około południa docierało się z powrotem do Sobótki i można było udać się w drogę powrotną do Wrocławia, przejeżdżając przez „dobrze zagospodarowaną okolicę, krainę łanów zbóż, urozmaiconą z rzadka lasem lub jakimś zbiornikiem wodnym”. We wsi Gaj, jakieś ćwierć mili od miasta, gdy wjeżdżało się na niewielkie wzniesienie obok gajowickiego młyna, „wyłania nam się miasto w całej swej rozciągłości z szeregiem wież, kościołów i klasztorów”.

Kto skorzysta z zachęty wyprawy na Ślężę z Wrocławia i „tę drogę pokona, nie będzie żałował swej decyzji”.

Wszystkie cytaty pochodzą z książki: „Ślęża. Oświecenie, romantyzm, biedermeier” Natalii Żarskiej i Wojciecha Kunickiego

Tekst i zdjęcia: Marta Miniewicz, Stowarzyszenie TUiTAM

Galeria zdjęć

powrót do kategorii
Poprzednia Następna

Pozostałe
aktualności

Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.Ok