„Śląskie ciasto, Sträselkucha,
To ci specjał, a nie klucha.
Nawet Pan nasz hen tam w niebie,
Gdyby mógł, wziąłby do siebie.
Lecz gdy ktoś do smaku tego
Szukać chciałby wspanialszego
Ponad śląski Sträselkucha,
Lepsze znaleźć – trudna sztuka!”
(fragment wiersza Hermanna Baucha, tłum. Grzegorz Sobel)
A jak ten wiersz brzmiałby w oryginale, czyli w dialekcie dolnośląskim? Jest osoba, która zna odpowiedź na to pytanie. Potrafi opowiedzieć o „Sträselkucha”, czyli cieście drożdżowym z cynamonową kruszonką i o wielu innych ciekawostkach, w języku niemieckim, w „Schlesische Mundart”, czyli dialekcie śląskim i po polsku. To mieszkająca w Sobótce Stefania Wróbel.
Niemieckiego nauczyła się w domu, urodziła się w 1929 roku jako Steffi Fuhrmann, córka leśniczego, w Dąbrówce Dolnej na Opolszczyźnie. W 1936 roku rodzina Fuhrmannów osiadła w okolicach góry Ślęży – najpierw w Sulistrowiczkach, potem Sobótce. Dialektu dolnośląskiego pani Stefania nauczyła się właśnie tutaj. Od współtowarzyszy zabaw. Od samego początku bardzo jej się podobał, dlatego nie miała żadnych trudności z jego opanowaniem. Ale nie przypuszczała, że będzie w nim kiedyś pisać wiersze.
Propagatorem dialektu dolnośląskiego był dziewiętnastowieczny poeta, aktor i recytator Karl von Holtei. W 1830 roku wydał swoje „Wiersze śląskie” pisane dialektem, chciał bowiem podnieść jego rangę. Początkowo nie traktowano go poważnie, pisano, że „Holtei jest fajnym gościem, jego komedie są też niezłe, ale swoimi „śląskimi wierszami” ośmieszył przed krajem całą prowincję”. Po wielu latach nastąpił jednak zwrot. Jego wierszy uczono się w szkole na pamięć a sztuki grano wiele lat w teatrze. Każdy znał najsłynniejszy cytat: „Heem will ihch, suste weiter nischt, ock heem! (Chcę do domu, nigdzie indziej, tylko do domu!). Za swoją miłość do małej ojczyzny był kochany i podziwiany. Często mówiono: „Wo Holtei ist, ist Schlesien” (Tam gdzie jest Holtei, jest Śląsk) i rzeczywiście prawie w każdym jego wierszu pojawiał się jakiś wątek lokalny. I tak samo jest u Steffi Wróbel: w zapomnianym już dzisiaj dialekcie opisuje miejsca, pory roku, święta i regionalne tradycje swojej małej ojczyzny, którą kiedyś określano słowem „Heimat”.
Języka polskiego pani Stefania musiała się nauczyć po wojnie. Pochodzący z Opolszczyzny Fuhrmannowie zostali uznani za Górnoślązaków i jako autochtonom pozwolono im zostać w Polsce. Ale łatwo nie było. Zostali bez żadnych środków do życia. Mieszkali w państwowej leśniczówce i pracowali w zamian za wikt i opierunek u polskiego leśniczego. Steffi Fuhrmann zwoziła drewno z lasu – dla 17-letniej dziewczyny była to wyjątkowo ciężka praca. Aby nie rzucać się w oczy i aby móc cokolwiek załatwić, trzeba było mówić po polsku. Młoda Steffi często miała łzy w oczach z powodu swojej bezradności językowej. Ale wkrótce zaczęła czytać gazety, potem książki Jej pierwszą lekturą były „Nowele” Henryka Sienkiewicza. Powoli, ale uparcie uczyła się polskiego, aż zaczęła nim władać poprawnie i bez akcentu. A potem doszła do takiej perfekcji, że potrafiła poprawiać błędy ortograficzne w polskich tekstach. W 1947 roku otrzymała obywatelstwo polskie, w tym też roku wyszła za mąż. Kupiony na raty świniak od sąsiada, suknia ślubna uszyta ze znalezionego spadochronu, pożyczony welon, butla ze śliwowicą (stłuczona niechcący przez przyszłego pana młodego), upieczony przez pannę młodą kosz różnych ciast – tak wyglądały przygotowania do ślubu. Ślub odbył się w Sobótce w domu św. Ignacego, wesele w klasie szkolnej. Ale bez prądu. Elektryk celowo wyłączył prąd, bo polski leśniczy brał ślub z Niemką. Potem – tak jak to było kiedyś za czasów dzieciństwa – pani Stefania musiała wędrować wraz z mężem, ale ciągle marzyła o tym, żeby powrócić „do swojej starej, kochanej Ślęży”. I to się jej udało. Aby móc pracować zawodowo, ukończyła zaocznie milickie technikum leśne. Zdała maturę w wieku 41 lat i podjęła pracę w księgowości w tartaku w Sobótce, a następnie jako starszy mistrz w dziale technicznym, kierując całą brygadą mężczyzn. I zaczęła budować dom – to było jej największe marzenie, żeby w końcu mieć jakiś swój własny kąt na stałe. W 1992 roku w Niemieckim Towarzystwie Kulturalno-Społecznym spotkała ludzi mówiących po niemiecku. I wtedy wraz z córką Jadwigą postanowiła założyć chór. Aby ocalić od zapomnienia dawne piosenki, stroje i tradycje. Na pytanie, jakie potrawy najbardziej lubi, odpowiada, że gotuje chętnie zarówno polskie jak i niemieckie dania. Czasem wraca też do kuchni śląskiej – do „śląskiego nieba” czy do śląskiego „Sträselkucha”.
Steffi Wróbel jest bohaterką krótkometrażowego filmu dokumentalnego w reżyserii Kingi Wołoszyn-Świerk pt. „Siedem górek Steffi Wróbel” (2008). Informacje, jak wyglądał Dolny Śląsk tuż po wojnie, gdy znalazł się w granicach Polski, zaczerpniemy też z książki pt. „Jestem Niemką w Polsce. Fragment mojego życia”. Pomysł na wydanie publikacji narodził się dzięki konkursowi zorganizowanemu przez Muzeum Ślężańskie w Sobótce. Wówczas praca Steffi Wróbel zajęła drugie miejsce. Choć nie było to łatwe, zdecydowała się na spisanie swoich wspomnień. Dla potomności. W niej znajdziemy też wiersze pisane w dialekcie śląskim.
Tegorocznym tematem przewodnim Europejskich Dni Dziedzictwa są „Smaki dziedzictwa”. I nie chodzi tutaj tylko o materialne tradycje rzemieślnicze – wyroby i wypieki, równie ważne są te niematerialne, czyli przepisy i tradycje. To doskonała okazja, aby sięgnąć do wspomnień pani Stefani Wróbel.
Małgorzata Urlich-Kornacka @TUiTAM
Opisy zdjęć:
1. Archiwalna pocztówka ze zbiorów M. Urlich-Kornackiej z wierszem Karla von Holteia w dialekcie śląskim
2. Stefania Wróbel (Steffi Fuhrmann) to prawdziwa skarbnica wiedzy
3. W 1992 roku Stefania Wróbel założyła i prowadziła we wrocławskim Niemieckim Towarzystwie Kulturalno-Społecznym grupę śpiewaczą „Heimatsänger”
4. Stefania Wróbel wraz z córkami odtworzyła stroje, które noszono na Śląsku z okazji różnych świąt
5. Obowiązkowym dodatkiem do strojów były pięknie haftowane czepce
6. Przy odtwarzaniu dawnych strojów i czepców pomagała jedna z córek
7. Podczas Festiwalu Mniejszości Niemieckiej w Hali Stulecia
8. „Jestem Niemką w Polsce. Fragment mojego życia” – to książka, którą każdy miłośnik ziemi sobótczańskiej przeczytać powinien
9. „Dąb szubieniczny” przy drodze z Sobótki do Sulistrowiczek stał się tematem jednego z opowiadań Steffi Wróbel
10. Wzory haftów, które kiedyś można było spotkać w wielu dolnośląskich gospodarstwach
11. Pani Stefania ze względu na umiejętność grania na harmonii nazywana jest „Die Harmonika-Steffi” (Steffi-harmonistka)
12. Córka Jadwiga, która obecnie kontynuuje tradycje śpiewacze, w odtworzonym stroju dolnośląskim
13. „Sobótka-Wrocław w latach 1860-1914” – to jednak z najnowszych książek dotyczących Sobótki i góry Ślęży
14. Autor książki, profesor Wojciech Kunicki, podczas premiery książki w Ślężańskim Ośrodku Kultury