Niedziela, 10 listopada 2024
Imieniny: Natalia, Leon, Andrzej
mgła
3℃
A+
Tłumacz Google

„Niechaj będzie pokwolony, copka siwa, smrek zielony”

To co, że wnosili zimę do domu (nawet jeśli otworzyło się drzwi na chwilę, do wnętrza wpadało mroźne powietrze). To nic, że błota do chałupy nanieśli. Bo choć wszyscy znali niemal na pamięć teksty z szopki i Herodów, to czekano na nich. Szczególnie cieszyły się dzieci.

Kolędnicy zaczynali chodzić w Tomicach, Winnej Górze i sąsiednim Karolinie od drugiego dnia świąt, od Szczepana, a potem wieczorami, po obrządku, najczęściej w niedzielę, bo wtedy wszyscy mieli czas. Scepon w Tomicach był tylko jeden, za to miał dużą rodzinę, w tym dziewięcioro nieletnich dzieci, i w imieniny zbierało się u niego sporo gości. Dlatego zaczynano właśnie od niego. Szopkarze czekali, aż towarzystwo zacznie podśpiewywać, i wtedy wkraczali z szopką. Niezły zarobek był pewien, bo gospodarze, którzy bawili się na przyjęciu, nie chcieli, aby inni widzieli, że skąpią, i często po przedstawieniu nie wrzucali dwóch złotych, tylko po piątce.

Do szopki potrzebnych było trzech „magików”, dwóch niosło drewnianą konstrukcję przypominającą krakowskie szopki, jeden grał na akordeonie. Szopka była drewniana, ojciec Janka Wdowiaka, zwanego Jackiem, odkupił ją dla syna jedynaka, którego rozpieszczał, jak mógł. Teraz Janek-Jacek z dwoma kolegami chodził po chałupach i zarabiał, kolędując. Janek Dłubacz był operatorem kukiełek. Nauczył się nimi poruszać, rozkładając w tajemnicy przed innymi postacie z szopki na strychu, gdzie przechowywały ją wcześniej chłopaki z Jordanowa. Tekstów nauczył się, oglądając szopkarzy, gdy był młodszy. Sprawnie manipulował postaciami. Największe wrażenie niemal zawsze robiła scena śmierci Heroda. Najpierw jako Śmierć Janek mówił:

„Jam w purpurach nie chodziła i chodzić nie będę!

A takim złym królom głowy ścinam i ścinać będę!

Ostatnie słowo zapowiadam i kosę na szyję zakładam!”,

po czym poluzowywał tasiemkę, przechodzącą przez wywierconą w korpusie Heroda dziurkę, i na oczach widzów okrutnikowi „ścięta” głowa zaczynała dyndać. Nie mniej wesołości wzbudzał Diabeł, który jednym rogiem wideł klecił z Czarownicą (miała ruchome ręce) w maselnicy masło.

Oprócz szopki chodziły po wsiach Herody. Janek Dłubacz i tu odgrywał niepoślednią rolę. „Robił za Żyda”. Ważną rolę zawdzięczał książce pożyczonej od wuja Kazka, który studiował, a jeden z jego podręczników był na tyle gruby, że mógł udawać „Mądrą Księgę”. Gdy Herod pytał Żyda: „Gdzie się narodził BÓG?”,  Janek mógł otworzyć podczas przedstawienia Kazkowy podręcznik i przeczytać: „O królu Herodzie, stoi w księdze naszej, że się BUKI rodzą najczęściej wśród lasu. Się ich piłą ścina, robi się z nich deski, dyszle, koła, luśnie…”.

Herod wściekał się, a przebiegły Żyd, próbując się wykpić, wciąż udawał, że nie dosłyszał pytania, i w księdze szukał odpowiedzi, gdzie na przykład „rodzi się BÓB”.

Czasami zdarzało się, że kolędnicy z różnych wsi wchodzili sobie w drogę i na przykład „grafik” chłopaków ze Świątnik pokrywał się nieznacznie z planami tych z Tomic lub Jordanowa. Dochodziło wtedy do przepychanek. No, czasem ktoś bardziej uparty może mocniej oberwał, bo wszyscy wiedzieli, że w domach tego samego dnia dwóch grup kolędniczych nie przyjmą. Co innego tydzień po tygodniu, wtedy wszyscy byli zadowoleni: gospodarze, bo w każdej grupie znalazł się jakiś bardziej utalentowany i sprytny aktor, który wszystkich rozbawiał, i kolędnicy, bo mogli zarobić. Pieniądze po występach zbierał Dziad Proszalny, który trzymał w rękach worek obszyty na metalowym kółeczku. Średnica kółeczka była większa od monety o najwyższym nominale. Dziad podstawiał worek, prosząc:

„Prosi dziadek prosi, opróżniajcie trzosy. Jak dziadowi docie, do nieba pójdziecie”.

Dziad ku rozbawieniu gospodarzy zapewniał, że:

Dziod grosa szanuje, mało se folguje. Wino, a gorzałka, to jes jego spółka”.

 

Drewniana szopka niestety już nie istnieje, rozpadła się ze starości. Chłopaki z podślężańskich Tomic chodziły z nią ponad pół wieku temu, na początku lat 60. XX wieku. Na szczęście pozostały wspomnienia. Jan Dłubacz, jeden z opisanych kolędników, w tym roku wydał wspomnienia pt. „Moje Tomice”. Książka zawiera portrety wszystkich mieszkańców wioski, którzy zaraz po wojnie przyjechali do niedużej wsi spod Nowego Targu. Górale przywieźli tu nie tylko swoje rodziny, dobytek, ale i zwyczaje. Lektura jest naprawdę wciągająca.

Tekst i zdjęcia: Marta Miniewicz

Galeria zdjęć

powrót do kategorii
Poprzednia Następna

Pozostałe
aktualności

Kliknij aby zamknąć.Popup
Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.Ok