Środa, 11 grudnia 2024
Imieniny: Waldemar, Damazy
pochmurno
2℃
A+
Tłumacz Google

„Nie wiedziałam, że tylu mam braci” – o ratowickich paradach

Kupiono już pięć kilogramów białego maku. Będzie nadzieniem do rogali. Rogali trzeba zrobić dużo (czy sześćset wystarczy?), bo na parady w Ratowicach przybywa mnóstwo ludzi, a każdy powinien móc ich spróbować. Nikogo nie dziwi, że rogale „znikają momentalnie”, zdecydowanie szybciej niż świeże bułeczki, bo piecze się je „na bogato”, według przepisu sołtyski, pani Ewy. Robione są na maśle, z dużą ilością bakalii, a na wierzchu z grubą warstwą lukru oraz orzechów. Oczywiście zgodnie z tradycją muszą mieć kształt podkowy. Według legendy bowiem poznańskiemu cukiernikowi ukazał się św. Marcin na koniu. Rumak, na którym jechał święty, zgubił podkowę, co podsunęło piekarzowi pewien pomysł. Upiekł na dzień św. Marcina słodkości z makiem przypominające kształtem podkówkę, czyli znane dziś chyba każdemu rogale świętomarcińskie.

W Ratowicach rogale na paradę piecze się już od kilkunastu lat. Co roku 11 listopada parada zaczyna się od przejazdu przez wieś świętego Marcina na koniu, który prowadzi wielki pochód. Za nim idzie orkiestra dęta, potem żołnierze w historycznych strojach, a później całe rodziny, mieszkańcy Ratowic i okolicznych wiosek. Chętnie przyjeżdżają też wrocławianie, bo pochód z palącymi się pochodniami i lampionami wygląda rzeczywiście niezwykle, szczególnie gdy zapada zmrok. Niestety z „koniem jest zawsze problem”, opowiada była prezeska Towarzystwa Przyjaciół Ratowic – Beata Jagielska. Podczas pierwszego pochodu osiemnaście lat temu, gdy już udało się wypożyczyć konia od gospodarza, nikt nie chciał na nim jechać. Sytuację uratował proboszcz. Jak się jednak szybko okazało, hippika nie była jego pasją i po krótkiej przejażdżce oświadczył, że więcej na konia nie wsiądzie. Od tamtej pory organizatorzy starają się wypożyczyć konia, ale razem z… jeźdźcem. Zapobiegliwość i chyba nadmierna asekuracja spowodowały, że któregoś roku pochód prowadził nie jeden, a dwóch świętych Marcinów. Ale jak mówił filozof: „Nadmiar dobroci nie szkodzi”.

Uczestnicy parady oprócz pochodni trzymają polskie flagi, na piersi przypięte mają biało-czerwone kotyliony. Co roku setki kotylionów wykonuje się ręcznie, według opracowanego przez lata wzoru, w zeszłym roku w ich „produkcji” pomogli uczniowie miejscowej szkoły. Na części oficjalnej związanej z obchodami rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości odbywają się występy i wspólne śpiewanie pieśni patriotycznych. W tym roku zespół Gieni Dudki zapewne jak zwykle sprawi, że każdemu, kto usłyszy piosenkę ze słowami Janusza Przymanowskiego o postrzelanych chłopcach „śmierci z łap wyrwanych” i młodej dziewczynie, starszym strzelcu „z etatem anioła”, która śpiewa: „Nie wiedziałam, że tylu mam braci”, zakręci się w oku łza.

Wieczorem na wszystkich czeka prawdziwa wojskowa grochówka. Pan Waldek, który ją gotuje, był w wojsku kucharzem, więc najlepiej wie, jaki powinna mieć smak. Dzieci zawsze chyba najbardziej czekają na wielkie ognisko, na którym pieczone będą kiełbaski. Kilka lat temu w paradzie uczestniczyły takie tłumy, że gdy pani Beata Jagielska zobaczyła, ilu ludzi zgromadziło się przed kościołem, wbiegła do kuchni w świetlicy i z paniką w głosie wykrzyczała: „Dzielcie te kiełbasy na pół”. Tylko tym sposobem starczyło dla wszystkich.

Być może nie wszyscy biorący udział w paradzie w Ratowicach wiedzą, że wieś ma długą tradycję jeśli chodzi o organizację festynów, pochodów i parad. Odbywały się one regularnie w okresie międzywojennym. Pierwsza impreza, najbardziej uroczysta, w której uczestniczyli wszyscy ratowiczanie, miała miejsce na zakończenie sezonu żeglugowego. Wielu mężczyzn z Ratowic przed II wojną światową pływało bowiem po Odrze i nie było chyba rodziny, która nie miałaby u siebie barkarza. Ratowice nazywane były wtedy wioską barkarzy („Schifferdorf”). Przed pochodem ściągano i „odświeżano” duże modele dwóch statków, które wisiały przez cały rok w gospodzie u Treskego nad głowami gości. W dniu festynu tuż za orkiestrą dętą szli rośli mężczyźni, niosąc na barkach wspomniane modele statków. W takt żeglarskich piosenek pochód okrążał wieś, a zgromadzeni przed domami mieszkańcy bili brawo. Wieczorem w gospodzie odbywał się wielki bal. Zupełnie inny charakter miało drugie święto. W zimie Stowarzyszenie Wojenne, do którego należeli weterani I wojny światowej, organizowało patriotyczny pochód przez wieś. Członkowie związku w odświętnych ubraniach, z cylindrami na głowach, ze starą bronią przerzuconą przez ramię, przepasani szarfą, do której przypinano kolorowe kokardy (czarno-biała symbolizowała Prusy, żółto-biała Śląsk, a czarno-biało-czerwona Niemcy), maszerowali w takt wojskowych melodii granych przez orkiestrę z Oławy.

Przygotowania do tegorocznej „Parady św. Marcina” w Ratowicach właśnie trwają. Gotowe są już biało-czerwone kotyliony, zespół Gieni Dudki został zamówiony i ćwiczy już pewnie „Czerwone maki”, a i konia ze świętym Marcinem nie zabraknie. Na weekend ruszy „produkcja” rogali z białym makiem. Ratowiczanie na paradę 11 listopada zapraszają wszystkich, już na wjeździe do wioski można się o tym przekonać, czytając na tablicy powitalnej: „Ratowice. Miło cię widzieć”.

Tekst: Marta Miniewicz

Zdjęcia: archiwum Towarzystwa Przyjaciół Ratowic

Galeria zdjęć

powrót do kategorii
Poprzednia Następna

Pozostałe
aktualności

Kliknij aby zamknąć.Popup
Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.Ok