Czwartek, 17 kwietnia 2025
Imieniny: Klara, Robert, Rudolf
słonecznie
27℃
A+
Tłumacz Google

Kresowiacy i górale, czyli upadek i ponowny wzlot 19-wiecznej biblioteczki

Według jednych stare meble mają swój urok, bo są stare, według innych właśnie dlatego uroku nie mają. Nie ma jednak wątpliwości, że są świadkami wydarzeń minionych czasów, przykładem zmieniających się upodobań i mody, jak na przykład szafa z Tomic pod Jordanowem Śląskim.

Było lato 1968 roku. W Tomicach trwały ostatnie przygotowania do wesela. Na piętrze wielkiego poniemieckiego domu poustawiano stoły i krzesła. Inne sprzęty gospodarze wynieśli, zostały tylko szafy i kredensy, których nie dało się ruszyć. W wielkim holu na parterze urządzono miejsce na tańce. Młoda para promieniała szczęściem, jednak w powietrzu dało się wyczuć lekki niepokój. Pewnie dlatego, że wesele wyprawiali najprawdziwsi górale, przybyli tu po wojnie z Podhala (pisaliśmy o nich w Wędrowniku w tekście nr 68, „Jak górale spod Nowego Targu pod Ślężą gazdowali”), rodzina pana młodego zaś, to byli kresowianie, których los rzucił do nieodległych Tąpadeł. Właśnie oni czuli się niepewnie, bo wiedzieli, że góralskie wesele to poważna sprawa i wszystko może się na nim zdarzyć – na przykład… dyskusje o literaturze. Mieli rację. Gdy przekazywany z rąk do rąk i uzupełniany „gozołkom” kieliszek, zrobił kilka rund wokół stołu, między góralami i kresowianami wywiązała się dyskusja o polskich noblistach. Podobno któryś z gości przybyły z Tąpadeł nie potrafił żadnego wymienić, więc wyzwano go od nieuków. To był ostatni dzwonek do ewakuacji pana młodego w bezpieczne miejsce, nie wypadało przecież, by go poturbowano na jego własnym weselu. W toku dalszej wymiany poglądów ktoś kogoś „trachnął w łeb” aż gość zatoczył się na szafę, wgniatając kolorowy witraż na jej drzwiach. Posypały się szkiełka. Czy w dyskusję włączyli się inni goście, trudno powiedzieć. Wiemy tylko, że poszkodowana szafa to była akurat biblioteczka. Przypadek?
Niektórzy najstarsi górale jeszcze wiele lat potem twierdzili, że dyskusja była o wiele bardziej wyrafinowana i dotyczyła nobla dla Sienkiewicza – czy dostał go za „Krzyżaków”, czy za „Quo vadis”? Tej kwestii nie da się dzisiaj rozstrzygnąć, zajmijmy się więc raczej „bohaterką mimo woli” tego zdarzenia, czyli biblioteczką. Jej zdjęcie pokazujemy poniżej.

 

To neorenesansowy czy raczej eklektyczny mebel z drugiej połowy 19. wieku – epoki, w której takie sprzęty wytwarzano już z wykorzystaniem maszyn i energii elektrycznej, co znacznie zmniejszało koszty produkcji i pozwalało obniżyć ceny. Dzięki temu ozdobne meble trafiały może nie pod strzechy, ale do domów mieszczan, właścicieli ziemskich i zarządców bogatych majątków. Zapewne w taki sposób w tomickim domu znalazła się niegdyś owa biblioteczka, teraz ciesząca się statusem mebla poniemieckiego. Przejście na maszynową produkcję nie odbywało się bez oporu artystów-rzemieślników, którzy dotąd byli jednocześnie i projektantami, i wytwórcami mebli. W drugiej połowie 19. wieku te zadania rozdzielono. Przy produkcji wykorzystywano projekty wynajętych artystów, ale umiejętności rzemieślnicze przecież nie zanikły, więc ówczesne meble, chociaż produkowane masowo, miały artystyczny walor. Obok fabryk wciąż istniały warsztaty stolarskie, w których wykonywano wymyślne sprzęty na zamówienie, ale korzystano też z gotowych, dostarczanych przez duże wytwórnie elementów meblowych i dowolnie je zestawiano.

Meble nadal wykonywano głównie z drewna, ale już najczęściej nie szlachetnego, bo było go za mało na potrzeby masowej produkcji i było zbyt drogie. Opracowano więc metody barwienia gatunków rodzimych, by udawały egzotyczne. I tak grusza i klon ze względu na niewidoczne słoje i dużą gęstość imitowały heban. Drewno wygotowywano w rybim kleju i wywarze z kory dębowej a następnie pokrywano barwnikiem ze smoły węglowej. Do imitacji mahoniu wykorzystywano z kolei drewno o bogatych słojach, na przykład czereśni, brzozy czy jesionu. Barwnikiem był tu wodny roztwór nadmanganianu potasu. Orzech lub sosna potraktowane jeszcze innym roztworem udawały palisander.

 

Oczywiście stosowano też rodzime gatunki drewna w czystej postaci. Dla oszczędności surowca zaczęto używać okładzin. Początkowo ich warstwy cięto ręcznie na grubość około dwóch milimetrów. Już w 1822 roku w Wiedniu wymyślono maszynę do pozyskiwania forniru, cóż z tego, skoro nie potrafiła wyciąć cieńszych płatów niż te uzyskiwane ręcznie. Zmieniło się to dopiero w latach sześćdziesiątych 19 wieku. W 20. wieku powszechnie stosowano już urządzenia, które pień drzewa umieszczony na tokarce okrawały tak, jak rozwija się belę papieru. Od drugiej połowy 19. wieku do budowy mebli stosowano także sklejkę. Była nie tylko lżejsza niż lite drewno, ale można z niej było robić elementy o powierzchniach krzywych. Stosowano też płytę stolarską (dwustronnie oklejone deseczki i listewki), płytę wiórową, znaną od 1887 roku i nazywaną wówczas sztucznym drewnem, a od początku 20. wieku także laminaty (nasycone żywicą i prasowane w wysokiej temperaturze płótno).  

Meble z drugiej połowy 19. wieku musiały być bogato zdobione, co do dziś widzimy w zachowanych tu i ówdzie kredensach, stołach czy szafach. Rzeźbienia także wykonywano maszynowo. W 1845 roku w Anglii wynaleziono urządzenie do cięcia, rzeźbienia i grawerowania drewna, które robiło jednocześnie osiem kopii jednego wzoru. Nie ma co wybrzydzać, że to mało warta masówka, bo przy pomocy tej maszyny wykonano na przykład rzeźbienia w pałacu w Westminsterze w Londynie po pożarze w 1834 roku i nie słychać, by mówiono o nich, że to tandeta. Ale rzeźbienia także imitowano. Przy pomocy żelaznej formy wypalano wzór w zwilżonym drewnie, przyciskając formę z siłą nawet 30 ton. Z jednej można było uzyskać 250 odcisków. Imitowano i inne zdobienia, choćby masę „perłową” do inkrustacji powierzchni robiono z polerowanego proszku z brązu, a szylkret (materiał ze skorupy żółwia) z celuloidu lub barwionych rogów. 

 

Wróćmy jednak do naszej bohaterki. Tomicka biblioteczka ma na bokach toczone kolumienki składane z trzech elementów na bolec i otwór, jej ozdobna korona także trzyma się dzięki kołkom mocowanym w otworach. Plecy zrobiono z elementów pasowanych na wpust i pióro, szuflada u dołu trze zaś po drewnianych prowadnicach. I jeszcze największa ozdoba tego mebla, czyli witraż mający imitować szkiełka w oknach renesansowych pałaców – nie zapominajmy, że to model nawiązujący do klasycznych wzorów. Wpisywał się w panujący w Europie od drugiej połowy 19. wieku styl zwany historyzmem. Napiszemy o nim niedługo, by łatwiej było nam zrozumieć i docenić kontekst epoki, a może nawet polubić stare meble po przodkach (nawet jeśli nie naszych). Niektóre z nich wciąż wstydliwie kryją się w kątach, garażach czy na strychach.  

W czasach, gdy biblioteczka z Tomic padła ofiarą literackich sporów, dobrze już zadomowiła się w rodzinie, która przygarnęła ją po wojnie. Za witrażem na szczególne okazje czekały wełniane góralskie spodnie z parzenicami. Resztę wnętrza wypełniała domowa bielizna, szufladę na spodzie zaś… elementy elektrycznej dojarki, stare kłódki i narzędzia. Książki stały już wtedy w modnej meblościance na wysoki połysk.
Biblioteczka ze staromodnymi wygibasami coraz mniej pasowała do otoczenia. Ale to właśnie czas jej pomógł. Została w rodzinie, która na nowo doceniła jej niedzisiejszą urodę. Pofalowany od wilgoci fragment okleiny z boku wymieniono, odnaleziono niektóre ocalałe szkiełka, profesjonalny witrażysta dodał nowe na wzór oryginalnych i tak szczerbaty witraż odzyskał dawny blask. Gruntowne czyszczenie i woskowanie przywróciło urodę drewna. Prawie 150-letnia biblioteczka, świadek swojej epoki, znów jest ozdobą wnętrza, zyskując powoli charakter muzealny. Z każdym rokiem bardziej.

Korzystałem z: Małgorzata Korżel-Kraśna „Meble drugiej połowy XIX i początku XX wieku. Katalog zbiorów”.

Tekst Roman Skąpski, Stowarzyszenie TUITAM

Galeria zdjęć

powrót do kategorii
Poprzednia Następna

Pozostałe
aktualności

Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.Ok