Niewielka stacja kolejowa w Czernicy to filmowa stacja Rudniki, na którą przyjeżdża w odwiedziny Jaśko, czyli „John” Pawlak z Ameryki (Zdzisław Karczewski). Mowa oczywiście o kultowym filmie „Sami swoi” (1967) w reżyserii Sylwestra Chęcińskiego. Chwilę wcześniej widzimy rodzinę Pawlaków, która wybiera się taksówką na przywitanie gościa, a ponieważ pojazd nie chce odpalić, wyruszają na dworzec piechotą. Jaśko, który przed laty pociął kosą Kargula i w związku z tym musiał uciekać do Ameryki, ma zostać ojcem chrzestnym Ani Pawlakówny. Po przyjeździe zastaje w Rudnikach zaskakującą sytuację – oto bowiem odwieczni wrogowie Kazimierz Pawlak (Wacław Kowalski) i Władysław Kargul (Władysław Hańcza) żyją w zgodzie. Pogodziła ich miłość Witii Pawlaka (Jerzy Janeczek) i Jadźki Kargulowej (Ilona Kuśmierska): jej owocem jest właśnie mała Ania.
Film „Sami swoi” powstał na Dolnym Śląsku, a lwią część scen nakręcono na terenie powiatu wrocławskiego: m.in. w Czernicy (scena otwierająca film), w Dobrzykowicach (domostwa Karguli i Pawlaków), w Sadowicach (młyn, w którym nagrywana była scena szabrowania) oraz w dawnej wsi Strzeblów, a obecnej Sobótce Zachodniej, (randka Witii i Jadźki w kamieniołomach). Wnętrza domostw Karguli i Pawlaków zbudowano w atelier Wytwórni Filmów Fabularnych we Wrocławiu (pomieszczenia w Dobrzykowicach okazały się zbyt ciasne, aby członkowie ekipy mogli się w nich zmieścić ze sprzętem), a plenery miasteczkowe nakręcono w dolnośląskim Lubomierzu. Premiera filmu „Sami swoi” odbyła się 15 września 1967 roku w Warszawie. Film przyciągnął przed ekrany ponad 5,7 milionów widzów i został uznany za polską komedię stulecia. Warto ją sobie przypomnieć w związku z premierą filmu „Sami swoi. Początek” w reż. Artura Żmijewskiego, którego akcja rozgrywa się w latach 1913-1945, czyli przed przyjazdem Karguli i Pawlaków na ziemie odzyskane oraz w związku z publikacją książki mieszkanki Czernicy Haliny Trojanowskiej pt. „Chęciński. Taki swój”. Autorka książki, gdy miała lat dziesięć, była przypadkowym świadkiem kręcenia scen do „Samych swoich”. Latem 1966 roku odbierała młodszego brata z przedszkola i musiała przejść wraz z nim przez plan zdjęciowy. Dzieci przez dłuższy moment przypatrywały się niecodziennemu zamieszaniu, ale wówczas nie wydawało się im to ciekawe.
„Znudzeni poszliśmy do domu. Mój brat, Janusz, powiedział na koniec: «Ale głupi film!». Wtedy ja też tak myślałam. Rzeczywiście, poza smarowaniem twarzy aktorom nic nie mogło nas zainteresować, bo parowóz, wypuszczający w niebo kłęby dymu, wielokrotnie wjeżdżał i wyjeżdżał ze stacji. Kiedy przyjeżdżały kursowe pociągi, filmowcy musieli przerywać pracę. Wszystko trwało bardzo długo. Pamiętam grupkę ludzi ubranych na czarno, biegnących do tego pociągu lub czekających na jego wjazd. Charakteryzacja aktorów odbywała się na stołku z boku poczekalni. Dzień był słoneczny. Jak się potem dowiedziałam, w technologii czarno-białej twarze byłyby płaskie, więc traktowano je jakimś pomarańczowym mazidłem, znajdującym się w dużym pojemniku. Wydawało się, że polecenia wydawane aktorom przez głośnik były wciąż takie same, dla nas niezrozumiałe”.
Los sprawił, że po ponad pięćdziesięciu latach autorka poznała osobiście Sylwestra Chęcińskiego i postanowiła zebrać w formie publikacji wspomnienia ludzi, którzy znali mistrza lub z nim pracowali oraz osób, które zetknęły się z reżyserem podczas kręcenia filmów. Dla czytelników „Wędrownika” wybraliśmy kilka ciekawostek rozwijając tytuł SAMI SWOI.
S – jak Sadowice. Przez dłuższy czas wielbiciele filmu nie mogli odnaleźć młyna, w którym nagrano scenę szabrowania. Udało się to dopiero po wielu latach. Obecnie budynku młyna już nie ma, pozostała jedynie zapora wodna, która służy jako turbina elektryczna. „Pamiętam wielkie zaskoczenie reżysera Sylwestra Chęcińskiego, kiedy dowiedział się, że filmowy młyn został odnaleziony. Mówił wówczas, że nigdy nie przypuszczał, że taki film jak «Sami swoi» będzie żył kolejne pięćdziesiąt lat po premierze i będzie miał takich fanów, którzy będą poszukiwać detali filmowych plenerów” – wspomina w książce Haliny Trojanowskiej regionalista i wielbiciel trylogii Chęcińskiego – Bartosz Kuświk.
A – jak absolutny perfekcjonista. Sylwester Chęciński był niezwykle wymagający – wobec siebie i wobec aktorów. Zdarzało się, że robiono kilkanaście dubli jednej sceny, by uzyskać zadowalający efekt. Jedną ze scen powtarzano aż 24 razy. Nie był to jednak przypadek: „Pamiętam taką sytuację z planu »Samych swoich», kiedy Aleksander Fogiel (grający sołtysa) miał zagrać scenę, w której przeciskał się przez dziurę w płocie. Byliśmy już po próbach i nagle zjawił się kierownik produkcji, oznajmiając, że Fogiel musi jechać na przedstawienie w Łodzi. Wsiadł do taksówki i pojechał. Chęciński to bardzo przeżył. Dopiero po dziesięciu dniach wróciliśmy do tej sceny. Tego dnia był piekielny upał, a scenę powtarzaliśmy dwadzieścia cztery razy i spocony Fogiel tyle razy musiał przechodzić przez dziurę w płocie. W ten sposób Chęciński dał mu do zrozumienia, że tamten wyjazd z planu nie był w porządku. Ale, co najciekawsze, okazało się, że to dwudziesty trzeci dubel wszedł do filmu” – wspomina w książce »Chęciński. Taki swój» operator Andrzej Ramlau.
M – jak „malarz polskich charakterów”. Tak był i jest nazywany Sylwester Chęciński. Do tego określenia nawiązuje m.in. mural na ścianie kamienicy przy ulicy Hubskiej 37 we Wrocławiu. To dzieło grupy artystycznej Czary-Mury, czyli Marty Piróg-Helińskiej i Marka Greli. Pośród najważniejszych postaci z filmu „Sami swoi” umieszczono postać reżysera Sylwestra Chęcińskiego z paletą malarską i pędzlem w dłoni.
I – jak „I było święto”. Taki tytuł nosiło słuchowisko autorstwa Andrzeja Mularczyka, które otrzymało drugą nagrodę w konkursie Polskiego Radia na słuchowisko o Ziemiach Zachodnich. Stało się ono punktem wyjścia do scenariusza późniejszego filmu „Sami swoi”. Jak wspomina w książce Andrzej Mularczyk, prawdziwym bohaterem tego słuchowiska był jego stryj Jan Mularczyk, którego barwne opowieści wciągały go bardziej niż książki Curwooda czy Zane Greya. „Był to urodzony narrator, którego życie było pełne dramatycznych wydarzeń. Już wówczas notowałem w zeszycie dramatyczne koleje jego losów, które zawiodły go na siedem lat do Argentyny, a potem cudem pozwoliły mu uniknąć wywózki. To on był protoplastą głównego słuchowiska «I było święto»” – wypowiada się na łamach książki Andrzej Mularczyk.
S – jak Skwarki, obszar Suśca (obecnie ul. Długa w Suścu). Tam 21 maja 1930 roku urodził się Sylwester Chęciński. Nazwa Skwarki została upamiętniona w filmie „Wielki Szu”. Na tablicy w recepcji hotelu podane są odjazdy pociągów. Widnieją tam tylko dwa kierunki: Kąty (zapewne nawiązanie do Kątów Wrocławskich) i właśnie Skwarki. Sylwester Chęciński przeżył 91 lat.
W – jak Wytwórnia Filmów Fabularnych we Wrocławiu. Otwarta w 1952 roku instytucja zaoferowała etaty sześciu absolwentom łódzkiej Filmówki. Wśród nich był Sylwester Chęciński, który podczas spotkań tak wspominał wrocławskie czasy: „To wszystko byli młodzi ludzie, wytwórnia we Wrocławiu dopiero co powstała. Towarzyszyła nam swego rodzaju duma, że film, fabryka, że Hollywood i my w tym wszystkim. Wspaniali ludzie, cudowna atmosfera i twórczy ferment”.
O – jak ogromne poczucie humoru, które posiadał Sylwester Chęciński oraz jego mistrz i mentor – Stanisław Lenartowicz. „Lepiej znałam Stanisława Lenartowicza, bo debiutowałam w jego filmie, wydawał mi się przystępniejszym i bardziej otwartym człowiekiem. Obaj panowie byli zaprzyjaźnieni, a trzecim przyjacielem z tego samego pokolenia był Tadeusz Kosarewicz, scenograf ze wspaniałym poczuciem humoru, radośnie podchodzący do swoich zawodowych zadań i swoich zawodowych partnerów. Ta trójka, z czasem powiększona o młodszego czwartego kolegę – Waldemara Krzystka, była symbolem i legendą wrocławskiej Wytwórni Filmów Fabularnych” – wspomina scenografka Maria Duffek-Bartoszewska. Dodajmy, że panowie tworzyli tak zwaną „lożę szyderców”, bo spotykając się regularnie, komentowali – czasami bardzo krytycznie – filmy i bieżące wydarzenia.
I – jak „I tak to się zaczęło, czyli Sami swoi w Czernicy”. Sceny tutaj nakręcone otwierają film „Sami swoi”. Jak stwierdziła Halina Trojanowska – autorka książki „Chęciński. Taki Swój” losy mieszkańców Czernicy były podobne do tych z filmu. Na czernicką stację w 1945 roku przybył pierwszy pociąg z „repatriantami” z tarnopolskiego. I zapewne tutaj jak i w niejednej miejscowości powiatu wrocławskiego znajdziemy filmowe rodziny Karguli i Pawlaków… Bo jak mówiła babka – Eleonora Pawlakowa: „Sąd sądem, a sprawiedliwość musi być po naszej stronie”. Taka już nasza ludzka natura!
Małgorzata Urlich-Kornacka, @Stowarzyszenie TUiTAM