Nastał właśnie czas robienia słoików, czyli próby zamknięcia owoców i warzyw oraz przetworów w szklanych naczyniach. Niewiele osób pewnie zdaje sobie sprawę, że pasteryzowanie produktów spożywczych w szczelnie zamkniętych słoikach ma bardzo krótką tradycję, bowiem wynalazek chemika Rudolfa Rempela opatentowano dopiero w latach 90. XIX wieku.
Doktor Rempel w wolnym czasie eksperymentował, napełniał naczynia z laboratorium chemicznego owocami i warzywami z własnego ogródka, a potem metodą prób i błędów chciał przedłużyć ich przydatność do spożycia. Często odkryć dokonuje się przez przypadek – tak było i tym razem. Gdy zabrakło mleka do kawy dla gości, Rempel otworzył słój z mlekiem, który kilka miesięcy wcześniej zamknął i zagotował. Ku zaskoczeniu gości i samego gospodarza okazało się, że mleko w słoju nie skwaśniało, i można się było uraczyć popołudniową białą kawą.
Patent na słoiki z gumową uszczelką zamykane sprężynką odkupił Johann Weck. Wkrótce okazało się, że spółka J.Weck und Co. (założona z Gregorem von Eyckiem) sprzedaje setki milionów słoików. Na specjalnych kursach w szkołach gotowania, w salkach parafialnych i szpitalach kobiety uczyły się wekowania, a z serii książek i czasopism poznawały nowe przepisy na konserwację żywności. Zachęta wyrażona w głównym haśle reklamowym firmy Weck „Koche auf Vorrauf” („Gotuj na zapas”) musiała bardzo dobrze trafiać do niemieckich gospodyń, skoro wekowanie żywności stało się w krótkim czasie niemal obowiązkiem każdej niemieckiej pani domu.
Słoiki Wecka szybko zyskały na popularności w okresie międzywojennym również wśród gospodyń w polskich miastach, jednak wynalazek często nie docierał na wieś i głęboką prowincję, gdzie wciąż najpopularniejsze było kiszenie produktów w beczkach lub glinianych naczyniach. Gdy więc przesiedleńcy ze Wschodu przybyli na tak zwane Ziemie Odzyskane, ze zdziwieniem, często pierwszy raz w życiu, oglądali słoikami z jedzeniem stojące na półkach w piwnicach i spiżarkach. Niektórzy wyrzucali je do śmieci, nie wiedząc, że dżemy, gołąbki czy mięso nadają się do spożycia. Inni z podejrzliwością patrzyli na apetycznie wyglądające przetwory z obawą, że są zatrute. W książce „Poniemieckie” Karolina Kuszyk, której rodzina pochodząca ze Starego Sambora zamieszkała w Sobótce i znalazła za piecem w dawnym domu Schulzów dżemy i kompoty, konfitury i syrop z buraków cukrowych w słoikach, tak opisuje pełną obaw degustację przetworów:
„Na pierwszy ogień szła babcia Marysia. To ona kosztowała, czy dobre, składając siebie w ofierze na ołtarzu rodzinnego dobrostanu. Babcia zatruć się nie bała, uznając prawdopodobnie, że skoro przeżyła wojnę z Niemcami, wojnę ze Związkiem Radzieckim, wojnę polsko-ukraińską, deportację męża do łagru i wysiedlenie, to w porównaniu do wszystkich tych bożych dopustów jakieś tam zatrucie jest doprawdy śmieszne i w ogóle nie wypada tak się ze sobą cackać”.
System zamykania słoików rozpowszechniony przez Johanna Wecka (z uszczelką z gumki, szklaną pokrywką i sprężynką) niezwykle popularny był u nas do końca lat 70. XX wieku. Pomału wypierały go twisty używane powszechnie dzisiaj, czyli słoiki z gwintem i blaszaną pokrywką. Co prawda rzadziej już robi się kompoty w słoikach, ale własnoręcznie zrobione konfitury, dżemy, przeciery i różne przetwory wciąż są obecne w naszych domach.
O tym, że pasteryzowane przetwory, popularnie nazywane tez wekami, są ciągle w modzie, świadczy choćby fakt, że słowo „słoik” zyskało w ostatnich latach nowe znaczenie. O słoikach, czyli ludziach urodzonych „na prowincji”, ale uczących się i pracujących w mieście, którzy na weekend wyjeżdżają do rodzinnych domów i stamtąd przywożą zapasy jedzenia zamknięte w słoikach, powstały żarty, memy i… piosenka. Zespół Big Cyc w swym utworze ironicznie i dowcipnie „słoikowców” porównuje do hordy Czyngis Chana, która na furmankach i w dobrych autach najeżdża miasto. Przybysze z prowincji:
„Zakręcone w szklanych słojach mają całe swoje życie:
Bigos, grzyby, kompot z jabłek –
I tak podbić chcą stolicę, stolicę, stolicę”.
Panie z Kół Gospodyń Wiejskich z terenu powiatu wrocławskiego bez problemu podbiłyby swoimi przetworami nie tylko Warszawę, ale stolice państw w całej Europie, bowiem prześcigają się w nowych przepisach na autorskie przetwory. Przykładem niech będzie KGW z Polakowic (gmina Żórawina), gdzie eksperymentuje się nadzwyczaj odważnie i smacznie. Kto nie chciałby spróbować konfitury z wiśni zrobionej z odparowanego soku z owoców z dodatkiem goździków, długiego pieprzu, alkoholu i cukru, podgardlanki z jabłkiem, wędzoną papryką, cebulą i kolendrą lub dżemu z winogron, których smak podkręcony jest pomarańczową skórką, tymiankiem, miętą i… bimbrem?
Tekst i zdjęcia: Marta Miniewicz, Stowarzyszenie TUITAM
Zdjęcia